Kot na punkcie czekolady
Marta Sawicka we własnym domu stworzyła małą manufakturę czekolady i pralinek. Efekty jej pracy można jeść oczami. Czekolada z błyszczącymi drobinkami budzi skojarzenia z jedną z sukienek Marylin Monroe, a pralinki przenoszą nas w odległą galaktykę.
– Gdybym był dyrektorem szkoły, pozbyłbym się nauczyciela historii i zastąpiłbym go nauczycielem czekolady, moi uczniowie uczyliby się choć jednego przedmiotu, który ich wszystkich dotyczy – mawiał, uchodzący za ekscentryka pisarz Roald Dahl, wielbiciel czekolady, autor książki „Charlie i fabryka czekolady”. Jej bohater, Willy Wonka, jest czarodziejem – z czekolady potrafi zrobić wszystko, i wciąż wymyśla nowe rodzaje słodyczy.

A gdzie czekolady nauczyła się Marta?
Czekoladowy mentor
Spotykamy się w knajpie Krvn przy Antoniego, zanim zdążą ją pandemicznie zamknąć. Marta, którą wcześniej znałam jedynie z Facebooka, gdzie podziwiałam jej ręcznie robione czekolady i pralinki, dziś pokazuje mi je na żywo i wreszcie mogę się przekonać, czy smakują równie dobrze, jak wyglądają. Na początek – biała czekolada z solą i ziarnami słonecznika – nęcące połączenie słonego ze słodkim.

Marta opowiada, że robiła wcześniej w życiu różne rzeczy.
– Uczyłam się na fizjoterapeutkę psów i kotów. Przez jakiś czas pracowałam też w cukierni, ale męczyło mnie robienie codziennie takich samych ciast. Na kurs do Akademii Czekolady trafiłam zupełnie przypadkiem, dostałam zaproszenie od zaprzyjaźnionej z rodzicami firmy.
Akademia Czekolady jest w Łodzi, ale nie zastanawiała się, czy chcę, bo lubi uczyć się nowych rzeczy. – Tutaj już pierwszego dnia poczułam, że to jest naprawdę to, co sprawia mi radość.
W sumie w Akademii szkoliła się prawie dwa lata, wciąż ma tam swojego mentora.
Na szalone pomysły – babcia
W ofercie Marty są klasyki, jak ciemna czekolada z orzechami czy rodzynkami, ale też czekolada karmelowa, czekolady pełne kolorów i mniej spotykanych dodatków.
Belgijską czekoladę, uważaną za jedną z najlepszych na świecie, Marta łączy m.in. ze wspomnianymi już ziarnami słonecznika, ale też jabłkiem, limonką, bazylią czy agrestem. – Przyjacielowi, który uwielbia wafelki Knoppers, zrobiłam na wielkanoc domowego knoppersa – zamkniętego w czekoladowym jajku. Tak mu posmakował, że teraz już nie chce jeść tamtych.
Kot z logotypu to dzieło kolegi, który zajmuje się tworzeniem gier komputerowych.
Pomysły na nowe połączenia smaków podsuwają przyjaciele, rodzice. – Czasem wpada mi coś do głowy na spacerze, czy kiedy jadę autem. Zdarza mi się dzwonić wtedy do mentora i pytać, czy pomysł, który chodzi mi po głowie, na pewno jest możliwy do zrealizowania. Nieoceniona jest też pomoc babci.
Gdy zastanawiam się na przykład, czy można zrobić konfiturę lawendową i nadziać nią pralinki, to dzwonię do niej i pytam, jak zrobić taką konfiturę. Babcia zawsze pomaga mi w takich sprawach.
Pralinka musi być kształtna
Zrobienie kilku tabliczek czekolady zajmuje Marcie około 6 godzin. Masę trzeba odpowiednio temperować, schładzać w lodówce (Marta ma osobną lodówkę na czekolady).
Długo pracowała nad tym, by jej czekolada miała gładką, aksamitną strukturę i nie była matowa.
Jeszcze trudniejsze do zrobienia są pralinki. – Tutaj naprawdę można się sfrustrować, bo na początku wychodzą koślawe i brzydkie. Trzeba dużo ćwiczyć, żeby zrobić kształtną i nieskazitelnie gładką półkulę.

Tabliczki na zamówienie
Czekolady „Słodkie rzeczy” można przechowywać przez pół roku. Pralinki – w zależności od nadzienia – mają krótszy okres ważności. Marta zwykle robi słodycze na konkretne zamówienie i dostarcza pod drzwi. Tabliczka kosztuje 15-18 zł.
– Robię takie spersonalizowane czekolady czy zestawy czekolad, na przykład na Dzień Matki czy Dzień Chłopaka. Czasem ktoś zadzwoni, żeby podziękować, bo mamie bardzo smakowały. To bardzo miłe i dodaje mi energii.

Od niedawna słodycze autorstwa Marty są także do kupienia w sklepie Rarytasy Dolnośląskie.